Na wstępie, żeby zrozumieć, czym jest drzeworyt i poznać jego wartość, trzeba przenieść się do średniowiecza, kiedy to tworzył Albrecht Dürer. Żeby zrozumieć, czym powinien być drzeworyt płazowski z warsztatu Kostrzyckich dla Ziemi Lubaczowskiej i Roztocza, musimy poznać historię fascynacji sztuką ludową Stanisława Witkiewicza. Ten artykuł pozwoli Wam częściowo zrozumieć, dlaczego, kiedy tylko mam możliwość, jeżdżę po całym kraju i szukam w muzeach drzeworytów.

Albrecht Dürer, najwybitniejszy mistrz niemieckiego renesansu, szczególnie interesował się drzeworytem. Wtedy też, wielkie dzieła drzeworytnicze wpłynęły na popularyzację tej sztuki graficznej. Na początku drzeworyt kojarzony był głównie, jako technika drukarska. Pozwalał na tworzenie, przy pomocy stosunkowo taniego materiału, jakim było drewno, odbitek, które były używane jako ilustracje do książek. W klasztorach, mnisi używali drzeworytu do tworzenia świętych obrazków.
Na początku XVI wieku Albrecht Dürer doprowadził swoją działalnością do rozwoju w stopniu najwyższej doskonałości drzeworytu. Sztuka wcześniej niedoceniana, stała się z czasem wręcz bezczelnie kopiowana przez innych, którzy chcieli zarobić na znanych kopiach. Każdy chciał mieć u siebie „Dürera”. Drzeworyt był u szczytu swojej popularności. Wykorzystywany był do zdobienia wszystkiego, co było możliwe: Biblii, książek, kalendarzy, broszur. Często klocek z drzeworytem opracowywały dwie osoby – rysunek nanosił zazwyczaj artysta, który często był uznawany za autora drzeworytu. W praktyce, artyści korzystali z usług rytowników, ich „ręce delikatne, które potrafiły cieniować subtelnie dłutem najśmielsze pociągi pióra lub ołówka. W odbijaniu także drzeworytów w XVI wieku widać wielką staranność, przebijającą się w czystości i lekkości wytłoczonych pod prasą wizerunków.” [1]

Mistrzowie niemieccy wydźwignęli drzeworyt na wyżyny w XVI wieku, jednakże, wraz z ich odejściem, sztuka ta zaczęła podupadać i jej miejsce zajął miedzioryt. Na początku XIX wieku drzeworyt zaczął się odradzać. Spowodowane było to zwiększającym się zapotrzebowaniem na grafiki w publikacjach ilustrowanych.

W połowie XIX wieku chętnie korzystano z ilustracji powstałych dzięki drzeworytom. Rysowników w Polsce było wielu i wspaniałych, Juliusz Kossak, Kostrzewski, Straszyński, Pillati, nawet Fredro i Witkiewicz, którzy tworzyli dla potrzeb drzeworytni, jednakże rytowników na terenie Polski pod zaborami było niewielu i niewprawne jeszcze dłuta kaleczyły wyborne rysunki powyższych artystów. Stąd często rysunki przesyłane były do drzeworytni we Francji, gdzie sztuka ta bardzo dobrze była już rozwinięta. Duże zapotrzebowanie na drzeworyt spowodowało, że w przeciągu 20 lat sztuka rozwinęła się do wysokiego poziomu, nie ustępując drzeworytom z zachodnich drzeworytni. Wpływ na to miały szczególnie powstające drukarnie przy czasopismach ilustrowanych. Właśnie wtedy powstały drzeworytnie warszawskie, które zatrudniały najlepszych ówcześnie rysowników i rytowników wyszkolonych na zachodzie.

Rozmiłowanie do sztuk graficznych trwało do końca XIX wieku, kiedy to udoskonalono nowe formy graficzne, jak światłodruk, fotografia i oleodruk. Zaczęły one powoli wypierać mniej efektywny drzeworyt. Warto tu zauważyć, że drzeworyt, który wyparł miedzioryt, droższy ze względu na materiał, sam musiał ustąpić nowszym, tańszym, ale gorszym artystycznie technikom druku. Często najwyższej klasy drzeworyty były tworzone przez 4 specjalistów. Materiał musiał odpowiednio przygotować stolarz. Deska musiała być wyschnięta, by się nie powykręcała i nie popękała, następnie była idealnie heblowana, by dzięki temu uzyskać idealną odbitkę. Kolejnym specjalistą, który brał udział w procesie twórczym był rysownik. Często werbowano do tej pracy bardzo znane nazwiska, które podbijały wartość klocków. Osoba rysująca na drewnie musiała brać pod uwagę, że tworzy specjalny rysunek, który zostanie w odpowiedni sposób poddany dalszej obróbce, przy pomocy rylców. Trzecim specjalistą był tutaj rytownik, który miał za zadanie w ekstremalnie precyzyjny sposób wydłubać tło i zostawić tylko linie, które miały być potem odbite. Oczywiście warto tutaj też wspomnieć o pracy wieńczącej dzieło. Bo dopiero wtedy, gdy kolejny specjalista wykonał odbitkę, okazywało się, na ile idealnie zrobiony jest drzeworyt. Śmiało można powiedzieć, że drzeworyt, to wspólna praca 4 ludzi. Synchronizacja 4 specjalistów tworzy efekt, jakim jest odbitka drzeworytu. Dlatego też nie ma się co dziwić, że w publikacji z 1914 roku „Pamiątka z wystawy graficznej i Konkursu II-go imienia Henryka Grohmanna”, znajdziemy takie oto słowa, odnośnie nowoczesnych sposobów ilustrowania, takich jak fotografia: „Ludzi dobrego smaku razi brak twórczego elementu w tego rodzaju ilustracjach, powrotna fala ku sztukom graficznym obejmuje całą Europę. Tworzą się towarzystwa miłośników grafiki, po akademiach otwierają się oddzielne katedry graficzne, zaczyna się w tym kierunku coraz wyraźniejszy ruch, […]” W publikacji tej znajdziemy też opis drzeworytu. Autor zaznacza, że jest to sztuka graficzna charakteryzująca się wypukłorytem, czyli tło jest usuwane, a zostawia się miejsca, które mają być odbite. Preferuje się głównie drewno gruszkowe albo bukszpanowe. Papier do druku jest moczony, co powoduje, że nadruk jest wtłaczany, powodując niższe jego położenie względem powierzchni kartki papieru, co łatwo daje się zauważyć po dotknięciu ręką. Cyfry rysowników i rytowników na odbitkach drzeworytu zazwyczaj miały formę inicjałów. Praktycznie zawsze klocki były podpisywane przez artystów.
Równocześnie z drzeworytami używanymi w drukarniach, charakteryzującymi się wysokimi walorami artystycznymi i rzemieślniczymi, funkcjonowały anonimowe klocki ludowe. Takim szczególnym przykładem są drzeworyty ludowe z Płazowa, z warsztatu rodziny Kostrzyckich, używane głównie do wyrobu świętych obrazków.

 

 

W okresie, kiedy powstawały drzeworyty płazowskie, w sztuce królował romantyzm i realizm. Tymczasem specjaliści od historii sztuki klasyfikują stylistycznie te drzeworyty na średniowiecze. To cecha charakterystyczna „chłopskiej sztuki”, pewnego rodzaju sztywność i brak ruchu postaci. Do tego, porównując do dzieł Albrechta Dürera, mamy o wiele mniej szczegółów. Nie ma czegoś takiego, jak światłocień, ogólnie są maksymalnie proste. Użyto też miękkiego, mniej trwałego drewna niż zazwyczaj było to praktykowane (grusza czy bukszpan), tutaj mamy lipę, która była bardzo popularnym drzewem wśród wiejskich artystów i rzemieślników. Bardzo możliwe, że osoba, która wykonała klocki, zajmowała się też obróbką drewna na co dzień. Możliwe, że oprócz wykonywania narzędzi i przedmiotów codziennego użytku wykonywała też figurki do kapliczek, może rzeźbiła drewniane krzyże cmentarne.
Warto się zastanowić nad tym, co powoduje, że tak zwany „ludowy drzeworyt” jest dziś cennym dziełem. Otóż głównym aspektem definiującym wartość sztuki jest jej naturalność, wynikająca z poziomu artystycznego. Nie chodzi tutaj o wystawianie oceny, która definiuje idealizm i idealne odwzorowanie, ale nieświadome wykonanie, jak najlepiej się potrafi, danego dzieła, w którym może i jest wiele niedoskonałości, ale to one tworzą ten unikalny styl, ekspresję wnętrza artysty. Jest to szczery wysiłek artystyczny, to samodzielne opracowanie tematu. Ten nieświadomy prymitywizm sztuki ludowej, jest jej największą wartością, takie dzieło ma nieodparty urok. Wielu profesjonalnych artystów próbuje udawać prymitywizm, co daje od razu widzialną nieszczerość w przekazie, czyli emanuje fałszem. Tymczasem ludowizna pokazuje nam, czym jest naturalna sztuka, która niewiele się zmieniła od średniowiecza. Nieskażona przez intelekt, płynąca prosto z duszy, bez kagańca wypracowanego w akademiach, ma szansę pokazać się sztuka czystej formy. Chyba nie ma się co dziwić, że to właśnie syn Stanisława Witkiewicza, opracował najważniejszą teorię estetyki w Polsce w XX wieku, czyli „Czystą Formę”. Filozofia Witkacego zakładała, że postępująca kultura masowa, mechanizacja i przyśpieszenie trybu życia, zabija zdolność do pojmowania w głębszy sposób sztuki i odczuwania głębszych uczuć. Uważał, że kiedyś sztuka dawała możliwość obcowania z tajemnicą, teraz wszystko jest płytkie, stąd trzeba odejść od idealizmu i wstrząsnąć niezwykłą formą. Cóż nadaje się lepiej do tego, jak właśnie drzeworyt płazowski? Drzeworyty te przedstawiają niedoskonałą boską twarz i wizerunki świętych. Trzeba dużej wiedzy i inteligencji, wrażliwości i tolerancji, zrozumienia drugiego człowieka, jego niedoskonałości, akceptacji jego słabości, indywidualności z nich wynikających, by zachwycić się czystą formą drzeworytu. Roztocze jest jak drzeworyt płazowski, pod czymś teoretycznie mało spektakularnym znajduje się coś unikalnego i magicznego. Dawno temu zachwycał się tą prostą esencją rzeczywistości i czystą formą Roztocza św. brat Albert, który założył w okolicy Werchraty pierwszą swoją pustelnię w 1891 roku. W tym też roku, drzeworyt płazowski trafia do izby eksponatów z ludowizną, „Chaty Dembowskich” w Zakopanem. Stanisław Witkiewicz ulega fascynacji ludowizną, oglądając eksponaty u Dembowskich. Znał się on z bratem Albertem – Adamem Chmielowskim (w 1870 roku, Adam rozpoczął studia na akademii sztuk pięknych w Monachium, tam zaprzyjaźnił się z wieloma sławnymi artystami: Stanisławem Witkiewiczem, Józefem Chełmońskim, Aleksandrem Gierymskim, Leonem Wyczółkowskim i innymi wielkimi nazwiskami tego okresu).

Sądzę, że brat Albert musiał się natknąć wtedy na odbitki drzeworytu w kapliczkach, cerkwiach, kościołach, w domostwach. Może zbieg okoliczności sprawił, że podczas rozmów ze Stanisławem Witkiewiczem, zainteresował tego fascynata kultury ludowej obrazkami, wyglądającymi na średniowieczne drzeworyty. Może tutaj można szukać tego początku „natrafienia na drzeworyt płazowski”. Już nieużywane, zakurzone i brudne klocki, czekały na swój koniec, zostały jednak wyciągnięte ze strychu i przekazane kolekcjonerce. Były wyeksponowane w willi „Chata” w Zakopanem. Podziwiać je mogli jej goście, którymi byli najznamienitsi ludzie kultury tego okresu, tacy jak: Henryk Sienkiewicz, Stefan Żeromski, Tytus Chałubiński i inni.

 

Z czasem, po śmierci Marii Dembowskiej, do swojej kolekcji zdobył 11 klocków Józef Mehoffer, który był zafascynowany drzeworytami z Płazowa. Stanisław Witkiewicz, widząc unikalność tych klocków, rozsyłał odbitki z nich do różnych naukowców, zajmujących się etnografią, powodując, że zaczęli dogłębniej badać tę dziedzinę sztuki.

Parafrazując klasyka związanego z historią trunku z 1824 roku, związaną z single malt, od którego wszystko się zaczęło:

drzeworyt płazowski, od którego wszystko się zaczęło

Dokładnie 190 lat temu, jak mówi najstarsza inskrypcja z datą na płazowskim drzeworycie, pojawiły się pierwsze odbitki z tych klocków na Rozotoczu. Nowoczesne formy druku niestety wyparły go, zaniknął całkowicie. Już nie zdobi naszej przestrzeni, nie nadaje jej unikalności. Stał się rarytasem w kilku muzeach, które posiadają jego oryginalne odbitki i w tym najważniejszym miejscu, w Muzeum Etnograficznym w Krakowie, które może się poszczycić ekstrawaganckim rarytasem kolekcjonerskim – oryginalnymi klockami z drzeworytem płazowskim! Do dziś przetrwało niewiele klocków z drzeworytami. Są to zazwyczaj pojedyncze sztuki. Tymczasem w Krakowie znajduje się największa tego typu kolekcja w jednych rękach, 13 oryginalnych klocków z 22 obrazami, ponieważ niektóre są rytowane z dwóch stron.

Czy to koniec? Dalej te niezwykłe drewniane obrazy historii będą sobie tkwić tylko w zimnych murach muzeów? Na pewno nie! Zaczyna się proces powrotu drzeworytu i Czystej Formy na Roztocze. W 190 rocznicę powstania drzeworytu płazowskiego, zainspirowany nim artysta ludowy, Józef Lewkowicz, zainicjował proces powrotu na łono Roztocza tej niezwykłej sztuki.

 

[1] Tygodnik Illustrowany. Seria 3, t.6, nr 152 (23 listopada 1878), źródło drzeworytu Albrecht Dürera: polona.pl

[2] Teka Drzeworytów Ludowych Dawnych, Zygmunt Łazarski – cyfrowe.mnw.art.pl

literatura, na podstawie której został opracowany artykuł znajduje się na stronie drzeworyt.ziemialubaczowska.pl – znajdziemy tam duży zbiór związany z drzeworytem

 

Opracowanie tematu – Grzegorz Ciećka

4 komentarzy

Nieźle Pan poszarżował – od Dürera przez św. Alberta Chmielowskiego do Witkacego. Drzeworyty płazowskie stały się znane, nie dzięki ojcu Witkacego, ale była to zasługa Marii Dembowskiej, która nabyła je dzięki swojemu przyjacielowi Janowi Krzeptowskiemu. Jego brat Józef był proboszczem parafii obrządku łacińskiego w Płazowie w latach 1888-1899. Są to sprawy znane od dawna. Pomysł z Chmielowskim i Witkiewiczem ciekawy, ale na tekst literacki. Na historyczny już nie.
Pozdrawiam

Tekst nie jest naukowo historyczny, tylko obrazowy – turystyczny. Pewności o tym skąd drzeworyty w Zakopanem się wzięły nie ma, miał je przywieźć z podróży ze Lwowa do Zakopanego Stanisław Witkiewicz.
Odnośnie brata Sabały, to na pewno ten Józef Krzeptowski, a nie inny?? Brat Jana – Józef Krzeptowski był wójtem, miał dzieci, jego wnuczka Joanna Wnuk-Nazarowa była nawet ministrem kultury i sztuki w 1997 roku. Na starość wiadomo, że na pewno był w Zakopanem, bo mówi o tym jego wnuczka w jednej z audycji radiowych i zmarł 4 lata wcześniej niż ksiądz z Płazowa. Także szarża udana na obecną chwilę.

Tekst Pana to właśnie przykład „sabałowego gadania”. Sabała nie był bratem proboszcza z Płazowa. Sabała nosił nazwisko Gąsienica. Krzeptowski to przydomek. Nie sądzę, że Józef Krzeptowski (wójt Zakopanego) był w Płazowie. Z pewnością ks. Józef Krzeptowski był proboszczem w Płazowie (ur. 1855, wyświęcony w 1882 r. – dane za schematyzmem archidiecezji lwowskiej z 1890 r., s. 86). Józef nie mógł być bratem Sabały, bo był od niego starszy o 44 lata. Sabała zmarł w 1894 r., wcześniej chorował. Dembowska zamieszkała w Zakopanem od 1885/86 r. Nie wierzę, żeby siedemdzisięciosiedmioletni Jan Krzeptowski „Sabała” (w XIX w. bardzo poważny wiek) mógł być jej przyjacielem, a tym bardziej dostarczać jej ciekawych ludowych artefaktów z rozległej Galicji. Owszem pewnie go poznała. Zatem to nie ten Jan Krzeptowski – Sabała był przyjacielem Dembowskiej. Z pewnością Stanisław Witkiewicz zetknął się z drzeworytami płazowskimi u Dembowskiej (była jego kochanką, Witkacy jej nie znosił) – zob. Listy Stanisława Witkiewicza i jego korespondentów, Część 1, Kraków 1979, s. 554. ob. Listy Stanisława Witkiewicza i jego korespondentów, Część 1, Kraków 1979, s. 554. Sporo można uściślić i rozwiać wątpliwości przeglądając akta parafialne (liber mortuorum) w Płazowie, gdzie będą dane dotyczące ks. Józefa Krzeptowskiego, a także w Krakowie, w Archiwum abp. Baziaka można znaleźć więcej. Poza tym, co nieco można ustalić w genealogii Gąsieniców i Krzeptowskich – videre literatura w: https://pl.wikipedia.org/wiki/J%C3%B3zef_Krzeptowski-Jasinek oraz https://24tp.pl/?mod=news&strona=190&kat=7&id=753&typ= Nie wierzę, na granicy pewności, żeby S. Witkiewicz dotarł do drzeworytów z Płazowa przez brata Alberta. Mało prawdopodobne też, żeby ojciec Witkacego przywiózł cała kolekcję ze Lwowa. Napisał by o tym. Znał je dzięki Dembowskiej. Na temat związku ”czystej formy” z drzeworytami z Płazowa nie będę się wypowiadał. Nie korzystam z używek Witkacego. Te drzeworyty to jednak przewaga treści nad formą. Tak czy siak gratuluję dobrego samopoczucia. Pozdrawiam. PS. Ksiądz Krzeptowski chrzcił mojego dziadka.

Oczywiście zgadzamy się niemal we wszystkim 🙂 Polemikę tutaj można prowadzić z autorką artykułu w Skarbach Podkarpackich, która wiąże Krzeptowskich z Płazowa i Zakopanego – http://skarbypodkarpackie.pl/numery/sp_35_2012.pdf – błąd ten powielono też w książce o historii Płazowa.
Trochę źle Pan przedstawił kwestię Krzeptowskich. Sednem jest pomyłka autorki – Józefa wójta, z Józefem proboszczem z Płazowa, przypisując mu brata Jana Krzeptowskiego Sabałę, gdzie genealogiczne związku nie ma, stąd nie było możliwości kontaktu Dembowskiej z proboszczem.
Powszechnie wiadomym jest, że Witkiewicz szukał możliwości zarobkowania, stąd sprzedawał obrazy między innymi Dembowskiej, ich uczucie to sfera prywatna, nie ma po co w nią wchodzić. Znali się głównie dzięki Towarzystwu Tatrzańskiemu, to ta organizacja była głównym polem spotkań wielu ciekawych ludzi. Turystyka była jednym z najważniejszych powodów przyjazdu do Zakopanego.
Jak już było nadmienione, jest to artykuł obrazowo turystyczny, który na podstawie dostępnych danych opisuje temat, ale też daje do myślenia, jakimi drogami mogły nastąpić różne połączenia osób i zdarzeń.
czyli… św. brat Albert na pewno zetknął się z drzeworytami, będąc w tych okolicach, co otwiera różne możliwości, z podkreśleniem „możliwości”. Ktoś musiał je zauważyć, ocenić i docenić.

Możliwość komentowania została wyłączona.