• Huta Kryształu pod Narolem i szkiełka z tej huty, jakie można dziś znaleźć

    w 1717 roku, alchemik Franciszek Konstanty Fremel, na zlecenie hetmana Adama Mikołaja Sieniawskiego, zwiedza starostwo lubaczowskie w poszukiwaniu dogodnego miejsca na budowę huty kryształu, unikalnej i najcenniejszej odmiany szkła. Wybiera miejsce pod Wielkim Działem, jednym z największych wzniesień Roztocza. Po kilku miesiącach budowy budynków i pieca hutniczego w listopadzie 1717 roku następuje pierwsze uruchomienie huty i powstają pierwsze wyroby z kryształu. To początek najwspanialszej roztoczańskiej manufaktury, której wyroby są dziś bezcenne.

    Hetman Sieniawski, chcąc podkreślić swój splendor, poszukiwał i sprowadzał „crème de la crème” mistrzów szklarskich: hutników i dekoratorów ze Śląska, Saksonii i Czech, którzy na miejscu kształcili lokalnych pracowników dla tej huty. Wyroby z Huty Kryształowej pod Narolem, trafiały ze względu na swoją wysoką cenę, głównie na dwory magnackie. Produkowano oprócz wystawnych naczyń stołowych, także żyrandole i tafle szklane. Pałac w Wilanowie, liczne kościoły i dwory były szklone właśnie taflami z Huty Kryształowej Sieniawskich. Dobrze zorganizowana manufaktura, z wysokiej klasy specjalistami, nie tylko produkowała dziś bezcenne szkła, ale wykształciła charakterystyczne i unikalne wzornictwo, po którym można rozpoznać wyroby z huty Sieniawskich.

     

    Po kilkunastu latach, po śmierci hetmana, huta przeszła w zarząd nowego starosty lubaczowskiego, kanclerza wielkiego koronnego Jana Sebastiana Szembeka. Cześć specjalistów odeszła, stąd wpłynęło to negatywnie na jakość wyrobów z huty. Następnie w 1756 roku, staraniem Jerzego Augusta Mniszcha, marszałka nadwornego koronnego, ostatniego przed rozbiorami starosty lubaczowskiego, huta została przeniesiona nieopodal Baszni. Skończyła się piękna historia huty pod Wielkim Działem, którą ze względu na obecną nazwę Stara Huta, przejęła Huta Kryształowa za Basznią. Powoduje to wiele przekłamań historycznych i niedopowiedzeń. Obecna Huta Kryształowa pod Basznią ma niewielki dorobek historyczny i artystyczny, natomiast Stara Huta stała się dla wielbicieli szkła fenomenem i producentem bezcennych kryształów o unikalnym wzornictwie, którym chełpiły się najbogatsze rody magnackie ówczesnych czasów.

     

    Próżno dziś szukać pod Basznią żużla szklanego i elementów stłuczki szklanej. Za to w Starej Hucie dziś można znaleźć fantastyczne artefakty szklane. Ostatnie znalezisko to, zapewne, kryształowy element nakrywki na kielich. Wielu poszukiwaczy znajduje niezwykłe elementy szklane, nawet elementy z ornamentami! Historia tutaj przytoczona jest tylko kropelką historyczną. Szukajcie więcej historii TUTAJ. Natomiast zrozumienie kunsztu mistrzów z Huty Kryształowej może nastąpić tylko poprzez osobistą interakcję z wyrobami kryształowymi. Szukajcie ich w muzeach w całym kraju 🙂

    opracowanie GLC

  • Historia cerkwi w Starej Hucie, szkiełek i zwyczajów z Huty i Złomów

    Mamy dla Was mało znaną fotografię cerkwi i niezwykły artykuł, związany ze Starą Hutą. Zawiera on sporo ciekawych i nieznanych informacji. Część pochodzi z wywiadu z najstarszą mieszkanką Huty Złomy, która jako dziecko przychodziła do Starej Huty do szkoły. Postaramy się też w tym artykule naszkicować Wam klimat wielkanocny wielokulturowej Ziemi Lubaczowskiej.

    Na początek fotografia pochodząca z albumu rodzinnego Liptayów, którzy byli właścicielami ziemskimi z Łówczy. Ich majątek sięgał aż Starej Huty. Dlatego znalazła się w nim też unikalna historyczna fotografia cerkwi starohuckiej, która spłonęła w okolicy 1925 roku. Stara Huta była osadą rzemieślniczą, gdzie była huta szkła. Hetman wielki koronny, starosta lubaczowski Adam Mikołaj Sieniawski, postanowił przekształcić ją w hutę wyrabiającą też szkła kryształowe. W tym celu sprowadził specjalnie alchemika Konstantego Franciszka Fremela, który znał tajniki wyrobu najszlachetniejszej odmiany szkła, jaką był kryształ. Stara Huta po najazdach tatarskich w 1672 roku była wyludniona, dlatego też, by rozwinąć osadnictwo, Sieniawski postanowił ufundować cerkiew, by uczynić wieś atrakcyjniejszą dla osadnictwa. Świątynia wybudowana została w 1720 roku, pod wezwaniem św. Marcina (tak opisał ją Karol Notz, zapewne chodziło o wezwanie św. Mikołaja, co można znaleźć na mapie z 1854 roku). Po około 200 latach postanowiono rozpocząć proces jej przebudowy. Dodano babiniec, zakrystię i kopułę. W środku był „ładny pająk szklany”, który był pamiątką po nieistniejącej hucie. Możliwe, że rodzina Liptayów wspomagała finansowo remont świątyni. Według opowiadań starszych ludzi związanych ze Starą Hutą, w okolicy 1925 roku, po jednej z mszy kościelny nie zgasił świec w cerkwi, te dopalały się powoli i w końcu zapalił się obrus i od niego ogień zajął całą świątynię. W 1928 roku postawiono nową cerkiew. Na Wielkanoc w Hucie i Złomach odnawiano po zimie krzyże przydrożne, był to szczególny okres, dlatego starano się symbole religijne odpowiednio przystroić. Przed krzyżem stawiano wazon (na przykład z butelki) i wkładano do niego świeże kwiaty. Sprzątano także cmentarze.

    W niedzielę palmową, gdy wszyscy wrócili z kościoła, „okładano” palmą domowników i mówiło się wtedy: palma bije, to nie ja biję, za sześć noc Wielkanoc. Poświęconą palmą, zamiast kijem, wyganiało się krowy na pastwisko, miało to na celu sprawienie, by zwierzęta w domu były zdrowe. Potem palmę się chowało za duży święty obraz i leżała tam cały rok, po czym się ją spalało. Na święta wielkanocne ze Złomów szło się na piechotę boso do Płazowa ścieżkami przez las, najkrótszą drogą. Przed kościołem był strumyk i tam myło się nogi i dopiero wtedy wkładano buty. Było biednie, dlatego oszczędzano buty i służyły często tylko do celów pokazowych. Zazwyczaj się nie jadło mięsa, tylko na kolędę i Wielkanoc. Było wtedy świniobicie i można było w niedzielę zjeść tradycyjny żur z jajkiem i kiełbasą. W poniedziałek wielkanocny u grekokatolików, młodzież ze Złomów szła do cerkwi w Hucie z ciekawości. Okazją taką były wielkanocne chachułki, tradycyjne młodzieżowe zabawy ruskie, odbywające się przy cerkwi. Młodzież zbierała się wtedy przed mszą i robiono duże koło przy świątyni, tańcowano i śpiewano. Były to zabawy, które miały jeszcze pogańskie echa, związane z powitaniem wiosny. Młodzież wtedy śpiewała między innymi takie piosenki jak: oj zaswyły fijołałky zaswyły, aż się hory z dołynami pokryły. Dzieci też wchodziły na dzwonnicę i dzwoniły dzwonem. Nowa cerkiew miała płot z kamiennymi słupami, zapewne kamienny mur, który widać na fotografii, rozebrano po pożarze. Potem młodzież szła do cerkwi na mszę, ale tam zamiast modłów ludzie rozmawiali i śmiali się jak na jarmarku. Podczas wojny cerkiew miała małe uszkodzenia, ale przetrwała. Niestety, w latach 50tych rozpoczął się proces jej rozbiórki. „Komuniści” postanowili, że z drewna cerkiewnego zbudują szkołę na Złomach, a w Hucie gajówkę. Jeżeli były jakieś stare kamienne krzyże na cmentarzu przycerkiewnym, czy w centrum wsi, to przeniesiono je na cmentarz. Wyposażenie cerkwi nie przepadło! Ornaty i inne ruchome elementy zostały zabrane do kościoła w Płazowie. Gdy na Złomach postawiono kaplicę pod koniec lat 50tych, część tego wyposażenia została przeniesiona do tej kaplicy.

    Z biegiem czasu w Starej Hucie powstał PGR. Ponieważ wieś była wyludniona przez wysiedlenia w ramach Akcji „Wisła”, utworzono nową dużą wieś z centrum w Złomach i nadano jej nazwę: Huta Złomy, łącząc Starą Hutę ze Złomami. Do PGRu w Starej Hucie ściągano pracowników z zewnątrz. Przybyli między innymi pracownicy z Bieszczad. W latach 80tych Iglopol obiecał im mieszkania w bloku w Łówczy, który miał powstać dla nich, dlatego mieszkali tymczasowo w drewnianych domach przy PGRze. Komuna padła, bloki nie zostały ukończone, a oni zostali w Hucie. Teraz wieś jest już prawie całkowicie wyludniona.

    opracowanie GC

  • O tym jak w Bełżcu krzyż wodowali

    Kamienny krzyż z Bełżca to jeden z najciekawszych krzyży bruśnieńskich. Lecz nie ze względu na jego formę, bo jest prosty i archaiczny, ale ze względu na historię z nim związaną.

    Najstarsi mieszkańcy Bełżca opowiadają historię, że od niepamiętnych czasów, w okresie długotrwałej suszy, krzyż był zabierany z miejsca gdzie stał. Na drągach przenosiło go czterech mężczyzn i wstawiano go do płynącej nieopodal rzeki. Krzyż tak długo był w rzece, pił wodę, aż w końcu nadeszły deszcze. Wtedy został zabierany na swoje miejsce. Praktyk tych zaprzestano pod koniec XIX wieku.

    Na mapie z końca XVIII wieku znajdziemy dwa krzyże w Bełżcu na przysiółku Zagóra. Jeden z nich umiejscowiony jest w okolicy skrzyżowania, drugi na zachodnim krańcu wsi. Do dziś przetrwał tylko jeden z nich, nie wiemy który, bo krzyż o którym tu mówimy, nie stoi na oryginalnym miejscu. Według pomiarów na mapach, biorąc pod uwagę dotychczasową lokalizację, pierwotnie jeden z krzyży stał ok 80 metrów na zachód, a drugi około 170 metrów na północny wschód.

    Tego typu krzyże można śmiało uznać za mogilne. Oznacza to, że powstały z powodu dużej klęski we wsi. Jedną z takich przyczyn były wtedy najazdy tatarskie. Gdy zginęło kilkunastu czy kilkudziesięciu ludzi, zbierano ich i zakopywano w jednym miejscu poza wsią. Drugim powodem, dla którego nieopodal postanowiono zrobić mogiłę, to zaraza, która zebrała duże żniwo i duża ilość trupów spowodowała, że trzeba było szybko zakopywać zwłoki. Niektórzy mieszkańcy Bełżca do tej pory okolicę z krzyżem kojarzą z cmentarzyskiem. Warto mieć tego świadomość, że wiele wsi i miast przed wiekami była jednocześnie miejscem pochówku. To właśnie te miejsca są dziś naznaczone kamiennymi krzyżami. Opowieści starszych ludzi o cmentarzyskach i straszących tam zjawach wymuszały stawianie krzyży lub figur. To znak, który mówi, że to miejsce należało odczarować czy poświęcić.

    Ponieważ krzyż faktycznie nie stał na swoim miejscu, ekipa pasjonatów regionu związana z Lubyckim Stowarzyszeniem Regionalnym i stowarzyszeniem Tegit et protegit, postanowiła przenieść go w inne miejsce. Spowodowane było to tym, że dotychczas stał on na pustej działce ogólnodostępnej. Dziś jest ona już prywatną posesją i obok stoi już nowy dom. Stąd, dzięki porozumieniu z właścicielami posesji i lokalnymi władzami, krzyż został przeniesiony 50 metrów niżej nad strumyk, przy drodze. Tutaj będzie dalej dostępny i nikomu nie będzie przeszkadzał. Z czasem, gdy znajdzie się mu stałą lokalizację, zostanie on przeniesiony w inne stosowne miejsce.

    oczytajcie też bajkę, jaką napisała Pati Maczyńska, związaną z tym krzyżem:

    Spała pod ziemią skała,
    Z muszelek była cała.
    Górnik ją wykopał i zabrał na wóz,
    Koło wozu się złamało, gdy ów kamień wiózł.
    Porzucił więc górnik przy drodze ten głaz
    I stał tam samotny przez długi czas.
    Stał samotny, niezauważalny,
    Zupełnie, jakby był niewidzialny.
    Aż pewnego pogodnego ranka
    Zdarzyła się jemu taka niespodzianka:
    Baba wiosennym sprzątaniem się zajęła
    I na ów kamień pomyje chlusnęła.
    A kiedy się woda na niego wylała,
    Szybko ulewa się rozpętała.
    Lecz nim pierwsze krople z nieba opadły,
    Lica kobiety nieco pobladły.
    Bo martwa skała wodę wypiła;
    Zupełnie, jakby żywa była.
    Kamień z muszelek wodę pije,
    Bo co w muszli – w wodzie żyje.
    Kobieta pacierze odmówiła,
    Z kamienia krzyż szybko wyrzeźbiła.
    Od tej pory w suszę w strumień krzyż wstawiali,
    Póki się nie napił, to go wodowali.
    Do dziś w Bełżcu stoi słynny krzyż pijący,
    Z bruśnieńskiego bloku jednak pochodzący.

  • Pierwszy na świecie „złomal” powstał w Hucie Złomy

     

    Każdy zna murale, czyli wielkoformatowe grafiki na ścianach. Niedawno odmianę muralu na deskach, czyli deskal, spopularyzował Arkadiusz Andrejkow, uprawiający malarstwo i street art. Teraz pojawiła się nowa zaskakująca odmiana twórczości na ścianie, czyli złomal.

    Jest to, najprościej opisując, ściana ozdobiona dużą ilością małogabarytowego złomu, który tworzy jakiś zamysł artystyczny lub estetyczny. Złom jest na tyle wdzięcznym materiałem, że każdy pojedynczy element ma swoją historię. Różni się to od malowania tym, że pociągnięcia pędzlem tworzą całość po ukończeniu dzieła, natomiast w przypadku złomala jest odwrotnie. Jeden element to historia, jak na przykład podkowa, siekiera, stary robiony przez kowala gwóźdź czy zawias. To przedmioty użytkowe, ale są też takie, które na swój sposób zawierają ładunek emocjonalny, jak na przykład łańcuch, którym pies przypięty był do budy i był jego symbolem zniewolenia.

    Grzegorz Ciećka stworzył w Hucie Złomy pierwszy złomal, nadając mu tytuł „Nowa twarz złomu”. Jest to niezwykła inicjatywa, bowiem zachęca do szukania zakopanych na podwórku śmieci, głównie metalowego złomu. To działanie ekologiczne, które odpowiada dzisiejszym czasom i wyznacza nowe spojrzenie na rzeczywistość. Około 150 przedmiotów dostało nowe życie.

    Inspiracją do stworzenia takiej ściany była nazwa wsi, w której powstał złomal, czyli Huta Złomy. Kolejny impuls dał wiejski zwyczaj, gdzie na ścianach różnych budynków gospodarczych wieszano na gwoździach łańcuchy, podkowy, klucze i inne metalowe przedmioty.

    Trwają prace koncepcyjne nad kolejnym złomalem.

    Poniżej wideo z premiery:

    https://www.facebook.com/ORBAD/videos/4059440167462877/

    red. ziemialubaczowska.pl

  • Skrzydło Messerschmitta giganta w Łosińcu – unikat na światową skalę!

    Messerschmitt gigant miał być cudowną bronią Hitlera. Największy samolot transportowy na świecie miał pomóc w podbijaniu nowych terenów i odmienić losy wojny.

    Niestety nie spełnił do końca swojej roli. Faktycznie był ogromnym szybowcem, miał konstrukcję zrobioną ze stalowych rur osłoniętych blachą i materiałem. Niemcy uważali go za tajny projekt i nie chcieli, by jakikolwiek element maszyny trafił do aliantów, stąd, gdy nie dało się uratować maszyny, niszczyli ją. Dlatego do dziś z elementów konstrukcyjnych przetrwał tylko element skrzydła, który można oglądać w muzeum w Berlinie… i skrzyło nad strumykiem w Łosińcu!

    Skąd ono się tam wzięło?

    Dokładnie 76 lat temu, w lipcu, w okolicy wału Huty Różanieckiej, polscy partyzanci ostrzelali nadlatujący samolot, zmuszając go do awaryjnego lądowania. Messerschmitt nie nadawał się już do lotu, dlatego Niemcy zniszczyli go. Zostało po nim tylko skrzydło z rur, które mieszkańcy Łosińca postanowili wykorzystać jako element konstrukcji mostka. Można było nim przechodzić do kościoła przez wiele lat.

     

    Teraz jest już nowy mostek, a skrzydło leży nieopodal i nikt z turystów nie zwraca na niego uwagi! Tymczasem jest to unikat, bowiem oprócz wraku na dnie morza u wybrzeży Sardynii, nie zachowały się elementy tej maszyny w innych miejscach. Element skrzydła można znaleźć tylko w muzeum w Berlinie i w Łosińcu nieopodal źródeł nad strumykiem! Duża gratka dla wielbicieli lotnictwa i historii.

    https://www.youtube.com/watch?v=W12mO_LLqjY

    opracowanie GLC – źródło info TUTAJ

  • Historia postrzelonego krzyża ze Starego Dzikowa

    Postrzelony krzyż stoi na polach Starego Dzikowa, nieopodal Cewkowa. Wiąże się z nim ciekawa historia.

    O krzyżu usłyszałem od kolegi ze Starego Dzikowa, który wiedział, że zajmuję się odnawianiem kamiennych krzyży, chciał bym rzucił na niego okiem, czy da się z nim coś zrobić. Okazja zobaczenia krzyża przytrafiła się przy okazji inwentaryzacji kamiennych krzyży w lecie 2016 roku. Jeszcze nie słyszałem jego historii. Gdy do niego dotarłem, wtedy sfotografowałem go, obejrzałem i pojechałem dalej do Cewkowa. Tam przy jednym z krzyży we wsi podszedł do mnie starszy pan, chwilę rozmawialiśmy i na pytanie, czy zna jakieś ciekawe historie stąd, zaczął opowiadać o tym, jak podczas wojny stacjonowali w Cewkowie sowieci. Jeden z nich powiedział do kompanów: „ja budu strilaju do polskiego boha” i poszedł do krzyża na polach, tam przymierzył i trafił Jezusa prosto w serce, przy okazji rozbijając krzyż. Zadowolony chciał się pochwalić kompanom o swoim wyczynie, ale akurat nadleciał niemiecki samolot i zabił żołnierza strzelającego do polskiego Boga. Chciałoby się powiedzieć, że z nieba od razu nadeszła kara. Po wysłuchaniu historii pomyślałem, że nie ma na co czekać, trzeba ten krzyż skleić, odczyścić i naprostować. On musi stać się żywą pamiątką niezwykłej historii. Ponieważ to spory okaz i ciężki, a dodatkowo nie dało się go oderwać od schodkowej podstawy, bo został w nią wbetonowany, potrzebna była pomoc, otrzymałem ją w Urzędzie Gminy w Starym Dzikowie, gdzie pan Sekretarz osobiście nadzorował to przedsięwzięcie. Dostałem też wskazówkę, że na pamiątkę wydarzenia w piersi Jezusa powinna zostać dziura po kuli. Zawieźliśmy krzyż do Gorajca, gdzie podczas festiwalu Folkowisko służył za obiekt do warsztatów z odnawiania kamiennych figur. Następnie przez kilka tygodni trwało doczyszczanie i prace z maskowaniem ubytków. Jednocześnie krzyż przez ten czas stał się atrakcją w Gorajcu i sporo turystów miało okazję poznać jego historię.

    W końcu nadszedł czas, by optymalnie odnowiony krzyż wrócił na swoje miejsce. Akurat TV Rzeszów szykowała materiał o kamiennych krzyżach, była to dobra okazja do tego, by zorganizować powrót tego niezwykłego obiektu na miejsce, przy okazji pokazując go ludziom. Teraz można uznać, że to najbardziej znany kamienny krzyż bruśnieński w całym kraju. Ci którzy nie widzieli materiału z TV związanego z tym krzyżem… zachęcam do poszukania go w internecie 🙂

    namiary GPS do mapy google do krzyża: 50.24808, 22.90889

    autor: Grzegorz. art opublikowany w sieci 4 lutego 2017

     

  • Kamienny Krzyż Tatarski w Starym Bruśnie

    Na początku kwietnia, Michał Czerwonka razem z podleśniczym Stanisławem Studenckim przypadkiem dokonał ciekawego odkrycia, znalazł on jeden z najstarszych kamiennych krzyży bruśnieńskich z okresu najazdów tatarskich w Starym Bruśnie. Dotychczas nikt nie wiedział o istnieniu tego krzyża, bowiem leżał on na ziemi przysypany ściółką i wystawał tylko kawałek górnego ramienia, który wyglądał jak zwykły kamień. Szybko przeprowadzone zostały oględziny miejsca i samego obiektu, okazało się, że nie miał on oryginalnie podstawy, tylko był wbity bezpośrednio w ziemię, co pokazuje, że należy do tych najstarszych. Wiek krzyży można rozpoznać po aspekcie ich skomplikowania, najstarsze są te najprostsze. Z dużym prawdopodobieństwem, krzyż można datować na okolicę 1629 roku. Poniżej krótka rozprawa historyczna, której celem jest wydedukowanie historii tego typu krzyży.

    Śmiało można powiedzieć, że pierwsze kamienne krzyże niecmentarne stawiane były głównie na mogiłach oddalonych od wsi. Stanowiły coś w rodzaju pomników, czy też pamiątki świadczącej o historii. Na Ziemi Lubaczowskiej okres najazdów tatarskich odbił szczególne piętno, całe wsie były wtedy palone, masy ludzi były brane w jasyr, przy okazji sporo ich ginęło. Tatarzy dziesiątki lat najeżdżali wschodnie krańce Rzeczpospolitej. Dopiero słynna wyprawa na czambuły tatarskie Sobieskiego w 1672 roku zakończyła ten proceder. Minęło prawie 400 lat, i dopiero teraz pasjonaci historii zabierają się za odkrywanie i badanie jednych z najciekawszych, najstarszych zabytków Ziemi Lubaczowskiej, czyli Kamiennych Krzyży Tatarskich. W niektórych opracowaniach nazywane są „turkami”, ale to myląca nazwa, stąd w ramach inwentaryzacji zostaje im nadana nazwa „tatarskie”.

    Kamienne krzyże pierwotnie stawiane były tylko przy cerkwiach czy kościołach i na taki przywilej, trwałej pamiątki zasługiwali tylko nieliczni, na przykład księża. Reszta krzyży była drewniana i szybko znikały, dlatego na tym samym miejscu za jakiś czas chowano następnych ludzi. Otoczenie cerkwi i kościołów było jednym wielkim cmentarzyskiem, otoczonym parkanem. Zazwyczaj cerkwie sytuowane były na pagórkach lub wyodrębniających się z terenu cyplach nad strumykami, czy bagnami, bowiem były jednocześnie wiejskimi warowniami. W czasach najazdów tatarskich, gdy panowała pańszczyzna, zwykły chłop nie mógł zrobić nic bez wiedzy właściciela ziemskiego, tylko księża mieli jeszcze przywileje. Dlatego też najprawdopodobniej ksiądz, lub właściciel ziemski decydował gdzie były sytuowane zbiorowe mogiły, gdzie na raz zakopywano dziesiątki czy setki trupów z tych najazdów. Zazwyczaj były to grunty wspólne, często mało atrakcyjne miejsca, np. wąwozy, piaszczyste pagórki, kawałki ziemi w kątach przy granicach czy drogach. Właśnie w takich miejscach tworzone były zbiorowe mogiły ludzi zmarłych na zarazę, w czasie najazdów lub w innych przypadkach. Gdyby nie zapiski Karola Notza, to zapewne dziś trudno byłoby określić, z jakiego powodu stawiane były krzyże na odludziu poza wsiami. Dzięki jego pracy inwentaryzacyjnej, gdzie są często zawarte opisy związane z historiami najazdów tatarskich, możemy na pewno powiedzieć, że w Starym Bruśnie były dwa kamienne krzyże z czasów najazdów: „Zaraz we wsi są nad debrą dwa krzyże kamienne z napisami łacińskimi, z czasów napadów tatarskich. Była tam i figura, ale się zupełnie rozsypała.” Drugim ważnym źródłem jest opracowanie Maurycego Horna na temat skutków ekonomicznych najazdów tatarskich. Znajdziemy tam informację, że w Bruśnie na 104 budynki zniszczonych zostało 31, to dane na 1629 rok. Oczywiście najazdy były też później, szczególnie rok 1672 odbił się dużym echem, bo Jan III Sobieski walczył z Tatarami i wyzwalał ludzi z jasyru. Mamy tutaj jednak dwa krzyże i anonimową figurę. Niżej odkrytego znajdziemy inny z wyrytym krzyżem, na dodatek miedzy nimi przypadkiem udało się znaleźć tajemniczy element kamienny ze znakami, który wygląda jak element krzyża. Może to element tej figury co się rozsypała?

    Ciekawy ślad daje nam mapa Galicji, która powstała w 1864 roku, zaznaczony jest na niej krzyż, który może być też czymś w rodzaju kapliczki, mniej więcej 100 metrów w linii prostej od znalezionego krzyża na wschód. Niemalże na środku pola powinno coś być, ale nie ma tam nic. Może krzyż został przeniesiony nad debrę? Może jest to oznaczenie jakiegoś pomnika czy figury, która się rozsypała, jak wspomina Notz.

    Badania dopiero się rozpoczynają, proces inwentaryzacyjny tego typu krzyży daje nam możliwość pracowania nad anonimowymi do tej pory obiektami. Już teraz otwiera się nam bardzo ciekawa historia, która ukoronowana jest wydarzeniem spektakularnym, czyli wyprawą na czambuły tatarskie przez Sobieskiego.

    Dla tych, którzy chcą zleźć krzyż namiar na mapie google: TUTAJ

    opracowanie GLC, art. z 28 kwietnia 2017

  • Robinsonada na Horaj w poszukiwaniu kubka mocy

    Mając za sobą najcięższe wydarzenia związane z pandemią, turystyka zaczyna się transformować. Ludzie zaczynają unikać zatłumionych miejsc i szukają czegoś nowego, nowego stylu podróżowania. Bezpiecznego i na dodatek niezwykle emocjonującego. Dajemy Wam coś takiego! Oto robinsonada.

    Według definicji, robinsonada to prawdziwa lub fikcyjna podróż samotnego człowieka, zdanego na własne siły, pomysłowość, zaradność, w trudnych warunkach, spowodowana najczęściej żądzą przygód. Nazwa ta pochodzi od imienia Robinsona Crusoe.

    Żeby nie przedłużać i nie męczyć zbędnymi opisami, zapraszamy Was na robinsonadę na Horaj, czyli nieistniejącą już wieś między Siedliskami a Mrzygłodami.

    Pierwsze wzmianki historyczne na temat wsi pochodzą z 1642 roku, wcześniej, jak wiele roztoczańskich miejscowości, były tu osady pasterskie. Teren pagórkowany był idealny do wypasu owiec i bydła, stąd pojawili się tu już wiele wcześniej Wołosi. Król Jan Kazimierz nadał przywileje lokacyjne wsi tutejszym kniaziom: Martyszowiczowi i Bożykowi (rejon Bożyków był bliżej Siedlisk). Wieś przestała istnieć w wyniku akcji Wisła w 1947 roku i następnie podpaleniu zabudowań przez UPA, która stosowała taktykę spalonej ziemi, czyli, jeżeli my nie będziemy tu mieszkać, to wy też nie. Co zostało po Horaju po 73 latach?

    Horaj znajduje się na czerwonym szlaku rowerowym, na odcinku między Siedliskami i Mrzygłodami. Łatwo tam dotrzeć, są nawet przystanki z wiekowymi już ławami i starą wyblakłą tablicą informacyjną, gdzie znajdziecie trochę informacji o wsi.

     

    Na szlaku znajdziemy coś w rodzaju pomnika, głaz poświęcony Ministrowi Romanowi Geslingowi, który przed wojną był leśniczym w majątku Sapiehów.

     

    Roman Gesling zaprojektował aleję modrzewiową w majątku Sapiehów i właśnie w tym miejscu znajdziemy ten pomnik.

     

    Następnie, szukamy wspominanej wsi Horaj. Na ostrym zakręcie, gdzie znajduje się tablica z opisem wsi, idziemy drogą, trzymając się prawej ręki. To prosta z czarnego błota droga, przynajmniej taką miałem, po deszczu. Gdy nagle po prawej zobaczymy drewniany krzyż… to znaczy, że trafiliśmy do wsi widmo.

     

    Spodziewałem się kamiennego krzyża, ale lepsze to niż nic. Na błotnistym skrzyżowaniu postanowiłem pójść na górkę, bo tam widać stare drzewa, lipy, pszczoły mówiły, że dużo tu kwiecia. Brzęczały aż szumiało całym lesie! Na górce znalazłem kolejny taki sam krzyż…

     

    i artefakt po nieistniejącej cywilizacji, wygrzebany pewnie przez poszukiwacza skarbów, który teraz stał się kubkiem mocy. Jeszcze o nim napiszę w przyszłości 😀

     

    W okolicy gdzie były domostwa, znajdziemy sporo barwinka i starych drzew, to niemal znak rozpoznawczy miejsc, gdzie były nieistniejące wsie.

     

    Na swój sposób spektakularnym elementem wsi widmo jest studnia. Zachowała się do dziś, trzeba uważać, by nie wpaść!

     

    Na koniec ostatni obiekt, leżący po stronie Podkarpackiej. Wieś Horaj, była miejscem, gdzie biegła granica majątków. Poniżej pamiątka po mieszkańcach z części werchrackiej:

    Ten krzyż postawiono na pamiątkę Horajów Werchrackich

    1906

     

    Podsumowanie: cisza, spokój, brak ludzi, można się nawet zgubić! Ale na tym polega przygoda, robinsonada 🙂 Teren jest ekstremalnie ciekawy dla wielbicieli natury. Są wąwozy, pagóry, ciemna buczyna karpacka. Sam teren wsi widmo aż przyprawia o ciarki. Jak tu musiało był pięknie, gdy były drewniane chaty na kamiennych podmurówkach, kamienne studnie, kamienne słupy ogrodzeń, mały kamieniołom w okolicy, dorodne lipy i klony dające pyłek pszczołom. Łany barwinka. Magia. Wrócę tam jeszcze.

    GLC