• Drzeworyt płazowski, od którego wszystko się zaczęło

    Na wstępie, żeby zrozumieć, czym jest drzeworyt i poznać jego wartość, trzeba przenieść się do średniowiecza, kiedy to tworzył Albrecht Dürer. Żeby zrozumieć, czym powinien być drzeworyt płazowski z warsztatu Kostrzyckich dla Ziemi Lubaczowskiej i Roztocza, musimy poznać historię fascynacji sztuką ludową Stanisława Witkiewicza. Ten artykuł pozwoli Wam częściowo zrozumieć, dlaczego, kiedy tylko mam możliwość, jeżdżę po całym kraju i szukam w muzeach drzeworytów.

    Albrecht Dürer, najwybitniejszy mistrz niemieckiego renesansu, szczególnie interesował się drzeworytem. Wtedy też, wielkie dzieła drzeworytnicze wpłynęły na popularyzację tej sztuki graficznej. Na początku drzeworyt kojarzony był głównie, jako technika drukarska. Pozwalał na tworzenie, przy pomocy stosunkowo taniego materiału, jakim było drewno, odbitek, które były używane jako ilustracje do książek. W klasztorach, mnisi używali drzeworytu do tworzenia świętych obrazków.
    Na początku XVI wieku Albrecht Dürer doprowadził swoją działalnością do rozwoju w stopniu najwyższej doskonałości drzeworytu. Sztuka wcześniej niedoceniana, stała się z czasem wręcz bezczelnie kopiowana przez innych, którzy chcieli zarobić na znanych kopiach. Każdy chciał mieć u siebie „Dürera”. Drzeworyt był u szczytu swojej popularności. Wykorzystywany był do zdobienia wszystkiego, co było możliwe: Biblii, książek, kalendarzy, broszur. Często klocek z drzeworytem opracowywały dwie osoby – rysunek nanosił zazwyczaj artysta, który często był uznawany za autora drzeworytu. W praktyce, artyści korzystali z usług rytowników, ich „ręce delikatne, które potrafiły cieniować subtelnie dłutem najśmielsze pociągi pióra lub ołówka. W odbijaniu także drzeworytów w XVI wieku widać wielką staranność, przebijającą się w czystości i lekkości wytłoczonych pod prasą wizerunków.” [1]

    Mistrzowie niemieccy wydźwignęli drzeworyt na wyżyny w XVI wieku, jednakże, wraz z ich odejściem, sztuka ta zaczęła podupadać i jej miejsce zajął miedzioryt. Na początku XIX wieku drzeworyt zaczął się odradzać. Spowodowane było to zwiększającym się zapotrzebowaniem na grafiki w publikacjach ilustrowanych.

    W połowie XIX wieku chętnie korzystano z ilustracji powstałych dzięki drzeworytom. Rysowników w Polsce było wielu i wspaniałych, Juliusz Kossak, Kostrzewski, Straszyński, Pillati, nawet Fredro i Witkiewicz, którzy tworzyli dla potrzeb drzeworytni, jednakże rytowników na terenie Polski pod zaborami było niewielu i niewprawne jeszcze dłuta kaleczyły wyborne rysunki powyższych artystów. Stąd często rysunki przesyłane były do drzeworytni we Francji, gdzie sztuka ta bardzo dobrze była już rozwinięta. Duże zapotrzebowanie na drzeworyt spowodowało, że w przeciągu 20 lat sztuka rozwinęła się do wysokiego poziomu, nie ustępując drzeworytom z zachodnich drzeworytni. Wpływ na to miały szczególnie powstające drukarnie przy czasopismach ilustrowanych. Właśnie wtedy powstały drzeworytnie warszawskie, które zatrudniały najlepszych ówcześnie rysowników i rytowników wyszkolonych na zachodzie.

    Rozmiłowanie do sztuk graficznych trwało do końca XIX wieku, kiedy to udoskonalono nowe formy graficzne, jak światłodruk, fotografia i oleodruk. Zaczęły one powoli wypierać mniej efektywny drzeworyt. Warto tu zauważyć, że drzeworyt, który wyparł miedzioryt, droższy ze względu na materiał, sam musiał ustąpić nowszym, tańszym, ale gorszym artystycznie technikom druku. Często najwyższej klasy drzeworyty były tworzone przez 4 specjalistów. Materiał musiał odpowiednio przygotować stolarz. Deska musiała być wyschnięta, by się nie powykręcała i nie popękała, następnie była idealnie heblowana, by dzięki temu uzyskać idealną odbitkę. Kolejnym specjalistą, który brał udział w procesie twórczym był rysownik. Często werbowano do tej pracy bardzo znane nazwiska, które podbijały wartość klocków. Osoba rysująca na drewnie musiała brać pod uwagę, że tworzy specjalny rysunek, który zostanie w odpowiedni sposób poddany dalszej obróbce, przy pomocy rylców. Trzecim specjalistą był tutaj rytownik, który miał za zadanie w ekstremalnie precyzyjny sposób wydłubać tło i zostawić tylko linie, które miały być potem odbite. Oczywiście warto tutaj też wspomnieć o pracy wieńczącej dzieło. Bo dopiero wtedy, gdy kolejny specjalista wykonał odbitkę, okazywało się, na ile idealnie zrobiony jest drzeworyt. Śmiało można powiedzieć, że drzeworyt, to wspólna praca 4 ludzi. Synchronizacja 4 specjalistów tworzy efekt, jakim jest odbitka drzeworytu. Dlatego też nie ma się co dziwić, że w publikacji z 1914 roku „Pamiątka z wystawy graficznej i Konkursu II-go imienia Henryka Grohmanna”, znajdziemy takie oto słowa, odnośnie nowoczesnych sposobów ilustrowania, takich jak fotografia: „Ludzi dobrego smaku razi brak twórczego elementu w tego rodzaju ilustracjach, powrotna fala ku sztukom graficznym obejmuje całą Europę. Tworzą się towarzystwa miłośników grafiki, po akademiach otwierają się oddzielne katedry graficzne, zaczyna się w tym kierunku coraz wyraźniejszy ruch, […]” W publikacji tej znajdziemy też opis drzeworytu. Autor zaznacza, że jest to sztuka graficzna charakteryzująca się wypukłorytem, czyli tło jest usuwane, a zostawia się miejsca, które mają być odbite. Preferuje się głównie drewno gruszkowe albo bukszpanowe. Papier do druku jest moczony, co powoduje, że nadruk jest wtłaczany, powodując niższe jego położenie względem powierzchni kartki papieru, co łatwo daje się zauważyć po dotknięciu ręką. Cyfry rysowników i rytowników na odbitkach drzeworytu zazwyczaj miały formę inicjałów. Praktycznie zawsze klocki były podpisywane przez artystów.
    Równocześnie z drzeworytami używanymi w drukarniach, charakteryzującymi się wysokimi walorami artystycznymi i rzemieślniczymi, funkcjonowały anonimowe klocki ludowe. Takim szczególnym przykładem są drzeworyty ludowe z Płazowa, z warsztatu rodziny Kostrzyckich, używane głównie do wyrobu świętych obrazków.

     

     

    W okresie, kiedy powstawały drzeworyty płazowskie, w sztuce królował romantyzm i realizm. Tymczasem specjaliści od historii sztuki klasyfikują stylistycznie te drzeworyty na średniowiecze. To cecha charakterystyczna „chłopskiej sztuki”, pewnego rodzaju sztywność i brak ruchu postaci. Do tego, porównując do dzieł Albrechta Dürera, mamy o wiele mniej szczegółów. Nie ma czegoś takiego, jak światłocień, ogólnie są maksymalnie proste. Użyto też miękkiego, mniej trwałego drewna niż zazwyczaj było to praktykowane (grusza czy bukszpan), tutaj mamy lipę, która była bardzo popularnym drzewem wśród wiejskich artystów i rzemieślników. Bardzo możliwe, że osoba, która wykonała klocki, zajmowała się też obróbką drewna na co dzień. Możliwe, że oprócz wykonywania narzędzi i przedmiotów codziennego użytku wykonywała też figurki do kapliczek, może rzeźbiła drewniane krzyże cmentarne.
    Warto się zastanowić nad tym, co powoduje, że tak zwany „ludowy drzeworyt” jest dziś cennym dziełem. Otóż głównym aspektem definiującym wartość sztuki jest jej naturalność, wynikająca z poziomu artystycznego. Nie chodzi tutaj o wystawianie oceny, która definiuje idealizm i idealne odwzorowanie, ale nieświadome wykonanie, jak najlepiej się potrafi, danego dzieła, w którym może i jest wiele niedoskonałości, ale to one tworzą ten unikalny styl, ekspresję wnętrza artysty. Jest to szczery wysiłek artystyczny, to samodzielne opracowanie tematu. Ten nieświadomy prymitywizm sztuki ludowej, jest jej największą wartością, takie dzieło ma nieodparty urok. Wielu profesjonalnych artystów próbuje udawać prymitywizm, co daje od razu widzialną nieszczerość w przekazie, czyli emanuje fałszem. Tymczasem ludowizna pokazuje nam, czym jest naturalna sztuka, która niewiele się zmieniła od średniowiecza. Nieskażona przez intelekt, płynąca prosto z duszy, bez kagańca wypracowanego w akademiach, ma szansę pokazać się sztuka czystej formy. Chyba nie ma się co dziwić, że to właśnie syn Stanisława Witkiewicza, opracował najważniejszą teorię estetyki w Polsce w XX wieku, czyli „Czystą Formę”. Filozofia Witkacego zakładała, że postępująca kultura masowa, mechanizacja i przyśpieszenie trybu życia, zabija zdolność do pojmowania w głębszy sposób sztuki i odczuwania głębszych uczuć. Uważał, że kiedyś sztuka dawała możliwość obcowania z tajemnicą, teraz wszystko jest płytkie, stąd trzeba odejść od idealizmu i wstrząsnąć niezwykłą formą. Cóż nadaje się lepiej do tego, jak właśnie drzeworyt płazowski? Drzeworyty te przedstawiają niedoskonałą boską twarz i wizerunki świętych. Trzeba dużej wiedzy i inteligencji, wrażliwości i tolerancji, zrozumienia drugiego człowieka, jego niedoskonałości, akceptacji jego słabości, indywidualności z nich wynikających, by zachwycić się czystą formą drzeworytu. Roztocze jest jak drzeworyt płazowski, pod czymś teoretycznie mało spektakularnym znajduje się coś unikalnego i magicznego. Dawno temu zachwycał się tą prostą esencją rzeczywistości i czystą formą Roztocza św. brat Albert, który założył w okolicy Werchraty pierwszą swoją pustelnię w 1891 roku. W tym też roku, drzeworyt płazowski trafia do izby eksponatów z ludowizną, „Chaty Dembowskich” w Zakopanem. Stanisław Witkiewicz ulega fascynacji ludowizną, oglądając eksponaty u Dembowskich. Znał się on z bratem Albertem – Adamem Chmielowskim (w 1870 roku, Adam rozpoczął studia na akademii sztuk pięknych w Monachium, tam zaprzyjaźnił się z wieloma sławnymi artystami: Stanisławem Witkiewiczem, Józefem Chełmońskim, Aleksandrem Gierymskim, Leonem Wyczółkowskim i innymi wielkimi nazwiskami tego okresu).

    Sądzę, że brat Albert musiał się natknąć wtedy na odbitki drzeworytu w kapliczkach, cerkwiach, kościołach, w domostwach. Może zbieg okoliczności sprawił, że podczas rozmów ze Stanisławem Witkiewiczem, zainteresował tego fascynata kultury ludowej obrazkami, wyglądającymi na średniowieczne drzeworyty. Może tutaj można szukać tego początku „natrafienia na drzeworyt płazowski”. Już nieużywane, zakurzone i brudne klocki, czekały na swój koniec, zostały jednak wyciągnięte ze strychu i przekazane kolekcjonerce. Były wyeksponowane w willi „Chata” w Zakopanem. Podziwiać je mogli jej goście, którymi byli najznamienitsi ludzie kultury tego okresu, tacy jak: Henryk Sienkiewicz, Stefan Żeromski, Tytus Chałubiński i inni.

     

    Z czasem, po śmierci Marii Dembowskiej, do swojej kolekcji zdobył 11 klocków Józef Mehoffer, który był zafascynowany drzeworytami z Płazowa. Stanisław Witkiewicz, widząc unikalność tych klocków, rozsyłał odbitki z nich do różnych naukowców, zajmujących się etnografią, powodując, że zaczęli dogłębniej badać tę dziedzinę sztuki.

    Parafrazując klasyka związanego z historią trunku z 1824 roku, związaną z single malt, od którego wszystko się zaczęło:

    drzeworyt płazowski, od którego wszystko się zaczęło

    Dokładnie 190 lat temu, jak mówi najstarsza inskrypcja z datą na płazowskim drzeworycie, pojawiły się pierwsze odbitki z tych klocków na Rozotoczu. Nowoczesne formy druku niestety wyparły go, zaniknął całkowicie. Już nie zdobi naszej przestrzeni, nie nadaje jej unikalności. Stał się rarytasem w kilku muzeach, które posiadają jego oryginalne odbitki i w tym najważniejszym miejscu, w Muzeum Etnograficznym w Krakowie, które może się poszczycić ekstrawaganckim rarytasem kolekcjonerskim – oryginalnymi klockami z drzeworytem płazowskim! Do dziś przetrwało niewiele klocków z drzeworytami. Są to zazwyczaj pojedyncze sztuki. Tymczasem w Krakowie znajduje się największa tego typu kolekcja w jednych rękach, 13 oryginalnych klocków z 22 obrazami, ponieważ niektóre są rytowane z dwóch stron.

    Czy to koniec? Dalej te niezwykłe drewniane obrazy historii będą sobie tkwić tylko w zimnych murach muzeów? Na pewno nie! Zaczyna się proces powrotu drzeworytu i Czystej Formy na Roztocze.

     

    [1] Tygodnik Illustrowany. Seria 3, t.6, nr 152 (23 listopada 1878), źródło drzeworytu Albrecht Dürera: polona.pl

    [2] Teka Drzeworytów Ludowych Dawnych, Zygmunt Łazarski – cyfrowe.mnw.art.pl

    literatura, na podstawie której został opracowany artykuł znajduje się na stronie drzeworyt.ziemialubaczowska.pl – znajdziemy tam duży zbiór związany z drzeworytem

     

    Opracowanie tematu – Grzegorz Ciećka

  • Huta Kryształu pod Narolem i szkiełka z tej huty, jakie można dziś znaleźć

    w 1717 roku, alchemik Franciszek Konstanty Fremel, na zlecenie hetmana Adama Mikołaja Sieniawskiego, zwiedza starostwo lubaczowskie w poszukiwaniu dogodnego miejsca na budowę huty kryształu, unikalnej i najcenniejszej odmiany szkła. Wybiera miejsce pod Wielkim Działem, jednym z największych wzniesień Roztocza. Po kilku miesiącach budowy budynków i pieca hutniczego w listopadzie 1717 roku następuje pierwsze uruchomienie huty i powstają pierwsze wyroby z kryształu. To początek najwspanialszej roztoczańskiej manufaktury, której wyroby są dziś bezcenne.

    Hetman Sieniawski, chcąc podkreślić swój splendor, poszukiwał i sprowadzał „crème de la crème” mistrzów szklarskich: hutników i dekoratorów ze Śląska, Saksonii i Czech, którzy na miejscu kształcili lokalnych pracowników dla tej huty. Wyroby z Huty Kryształowej pod Narolem, trafiały ze względu na swoją wysoką cenę, głównie na dwory magnackie. Produkowano oprócz wystawnych naczyń stołowych, także żyrandole i tafle szklane. Pałac w Wilanowie, liczne kościoły i dwory były szklone właśnie taflami z Huty Kryształowej Sieniawskich. Dobrze zorganizowana manufaktura, z wysokiej klasy specjalistami, nie tylko produkowała dziś bezcenne szkła, ale wykształciła charakterystyczne i unikalne wzornictwo, po którym można rozpoznać wyroby z huty Sieniawskich.

     

    Po kilkunastu latach, po śmierci hetmana, huta przeszła w zarząd nowego starosty lubaczowskiego, kanclerza wielkiego koronnego Jana Sebastiana Szembeka. Cześć specjalistów odeszła, stąd wpłynęło to negatywnie na jakość wyrobów z huty. Następnie w 1756 roku, staraniem Jerzego Augusta Mniszcha, marszałka nadwornego koronnego, ostatniego przed rozbiorami starosty lubaczowskiego, huta została przeniesiona nieopodal Baszni. Skończyła się piękna historia huty pod Wielkim Działem, którą ze względu na obecną nazwę Stara Huta, przejęła Huta Kryształowa za Basznią. Powoduje to wiele przekłamań historycznych i niedopowiedzeń. Obecna Huta Kryształowa pod Basznią ma niewielki dorobek historyczny i artystyczny, natomiast Stara Huta stała się dla wielbicieli szkła fenomenem i producentem bezcennych kryształów o unikalnym wzornictwie, którym chełpiły się najbogatsze rody magnackie ówczesnych czasów.

     

    Próżno dziś szukać pod Basznią żużla szklanego i elementów stłuczki szklanej. Za to w Starej Hucie dziś można znaleźć fantastyczne artefakty szklane. Ostatnie znalezisko to, zapewne, kryształowy element nakrywki na kielich. Wielu poszukiwaczy znajduje niezwykłe elementy szklane, nawet elementy z ornamentami! Historia tutaj przytoczona jest tylko kropelką historyczną. Szukajcie więcej historii TUTAJ. Natomiast zrozumienie kunsztu mistrzów z Huty Kryształowej może nastąpić tylko poprzez osobistą interakcję z wyrobami kryształowymi. Szukajcie ich w muzeach w całym kraju 🙂

    opracowanie GLC

  • Historia cerkwi w Starej Hucie, szkiełek i zwyczajów z Huty i Złomów

    Mamy dla Was mało znaną fotografię cerkwi i niezwykły artykuł, związany ze Starą Hutą. Zawiera on sporo ciekawych i nieznanych informacji. Część pochodzi z wywiadu z najstarszą mieszkanką Huty Złomy, która jako dziecko przychodziła do Starej Huty do szkoły. Postaramy się też w tym artykule naszkicować Wam klimat wielkanocny wielokulturowej Ziemi Lubaczowskiej.

    Na początek fotografia pochodząca z albumu rodzinnego Liptayów, którzy byli właścicielami ziemskimi z Łówczy. Ich majątek sięgał aż Starej Huty. Dlatego znalazła się w nim też unikalna historyczna fotografia cerkwi starohuckiej, która spłonęła w okolicy 1925 roku. Stara Huta była osadą rzemieślniczą, gdzie była huta szkła. Hetman wielki koronny, starosta lubaczowski Adam Mikołaj Sieniawski, postanowił przekształcić ją w hutę wyrabiającą też szkła kryształowe. W tym celu sprowadził specjalnie alchemika Konstantego Franciszka Fremela, który znał tajniki wyrobu najszlachetniejszej odmiany szkła, jaką był kryształ. Stara Huta po najazdach tatarskich w 1672 roku była wyludniona, dlatego też, by rozwinąć osadnictwo, Sieniawski postanowił ufundować cerkiew, by uczynić wieś atrakcyjniejszą dla osadnictwa. Świątynia wybudowana została w 1720 roku, pod wezwaniem św. Marcina (tak opisał ją Karol Notz, zapewne chodziło o wezwanie św. Mikołaja, co można znaleźć na mapie z 1854 roku). Po około 200 latach postanowiono rozpocząć proces jej przebudowy. Dodano babiniec, zakrystię i kopułę. W środku był „ładny pająk szklany”, który był pamiątką po nieistniejącej hucie. Możliwe, że rodzina Liptayów wspomagała finansowo remont świątyni. Według opowiadań starszych ludzi związanych ze Starą Hutą, w okolicy 1925 roku, po jednej z mszy kościelny nie zgasił świec w cerkwi, te dopalały się powoli i w końcu zapalił się obrus i od niego ogień zajął całą świątynię. W 1928 roku postawiono nową cerkiew. Na Wielkanoc w Hucie i Złomach odnawiano po zimie krzyże przydrożne, był to szczególny okres, dlatego starano się symbole religijne odpowiednio przystroić. Przed krzyżem stawiano wazon (na przykład z butelki) i wkładano do niego świeże kwiaty. Sprzątano także cmentarze.

    W niedzielę palmową, gdy wszyscy wrócili z kościoła, „okładano” palmą domowników i mówiło się wtedy: palma bije, to nie ja biję, za sześć noc Wielkanoc. Poświęconą palmą, zamiast kijem, wyganiało się krowy na pastwisko, miało to na celu sprawienie, by zwierzęta w domu były zdrowe. Potem palmę się chowało za duży święty obraz i leżała tam cały rok, po czym się ją spalało. Na święta wielkanocne ze Złomów szło się na piechotę boso do Płazowa ścieżkami przez las, najkrótszą drogą. Przed kościołem był strumyk i tam myło się nogi i dopiero wtedy wkładano buty. Było biednie, dlatego oszczędzano buty i służyły często tylko do celów pokazowych. Zazwyczaj się nie jadło mięsa, tylko na kolędę i Wielkanoc. Było wtedy świniobicie i można było w niedzielę zjeść tradycyjny żur z jajkiem i kiełbasą. W poniedziałek wielkanocny u grekokatolików, młodzież ze Złomów szła do cerkwi w Hucie z ciekawości. Okazją taką były wielkanocne chachułki, tradycyjne młodzieżowe zabawy ruskie, odbywające się przy cerkwi. Młodzież zbierała się wtedy przed mszą i robiono duże koło przy świątyni, tańcowano i śpiewano. Były to zabawy, które miały jeszcze pogańskie echa, związane z powitaniem wiosny. Młodzież wtedy śpiewała między innymi takie piosenki jak: oj zaswyły fijołałky zaswyły, aż się hory z dołynami pokryły. Dzieci też wchodziły na dzwonnicę i dzwoniły dzwonem. Nowa cerkiew miała płot z kamiennymi słupami, zapewne kamienny mur, który widać na fotografii, rozebrano po pożarze. Potem młodzież szła do cerkwi na mszę, ale tam zamiast modłów ludzie rozmawiali i śmiali się jak na jarmarku. Podczas wojny cerkiew miała małe uszkodzenia, ale przetrwała. Niestety, w latach 50tych rozpoczął się proces jej rozbiórki. „Komuniści” postanowili, że z drewna cerkiewnego zbudują szkołę na Złomach, a w Hucie gajówkę. Jeżeli były jakieś stare kamienne krzyże na cmentarzu przycerkiewnym, czy w centrum wsi, to przeniesiono je na cmentarz. Wyposażenie cerkwi nie przepadło! Ornaty i inne ruchome elementy zostały zabrane do kościoła w Płazowie. Gdy na Złomach postawiono kaplicę pod koniec lat 50tych, część tego wyposażenia została przeniesiona do tej kaplicy.

    Z biegiem czasu w Starej Hucie powstał PGR. Ponieważ wieś była wyludniona przez wysiedlenia w ramach Akcji „Wisła”, utworzono nową dużą wieś z centrum w Złomach i nadano jej nazwę: Huta Złomy, łącząc Starą Hutę ze Złomami. Do PGRu w Starej Hucie ściągano pracowników z zewnątrz. Przybyli między innymi pracownicy z Bieszczad. W latach 80tych Iglopol obiecał im mieszkania w bloku w Łówczy, który miał powstać dla nich, dlatego mieszkali tymczasowo w drewnianych domach przy PGRze. Komuna padła, bloki nie zostały ukończone, a oni zostali w Hucie. Teraz wieś jest już prawie całkowicie wyludniona.

    opracowanie GC

  • O tym jak w Bełżcu krzyż wodowali

    Kamienny krzyż z Bełżca to jeden z najciekawszych krzyży bruśnieńskich. Lecz nie ze względu na jego formę, bo jest prosty i archaiczny, ale ze względu na historię z nim związaną.

    Najstarsi mieszkańcy Bełżca opowiadają historię, że od niepamiętnych czasów, w okresie długotrwałej suszy, krzyż był zabierany z miejsca gdzie stał. Na drągach przenosiło go czterech mężczyzn i wstawiano go do płynącej nieopodal rzeki. Krzyż tak długo był w rzece, pił wodę, aż w końcu nadeszły deszcze. Wtedy został zabierany na swoje miejsce. Praktyk tych zaprzestano pod koniec XIX wieku.

    Na mapie z końca XVIII wieku znajdziemy dwa krzyże w Bełżcu na przysiółku Zagóra. Jeden z nich umiejscowiony jest w okolicy skrzyżowania, drugi na zachodnim krańcu wsi. Do dziś przetrwał tylko jeden z nich, nie wiemy który, bo krzyż o którym tu mówimy, nie stoi na oryginalnym miejscu. Według pomiarów na mapach, biorąc pod uwagę dotychczasową lokalizację, pierwotnie jeden z krzyży stał ok 80 metrów na zachód, a drugi około 170 metrów na północny wschód.

    Tego typu krzyże można śmiało uznać za mogilne. Oznacza to, że powstały z powodu dużej klęski we wsi. Jedną z takich przyczyn były wtedy najazdy tatarskie. Gdy zginęło kilkunastu czy kilkudziesięciu ludzi, zbierano ich i zakopywano w jednym miejscu poza wsią. Drugim powodem, dla którego nieopodal postanowiono zrobić mogiłę, to zaraza, która zebrała duże żniwo i duża ilość trupów spowodowała, że trzeba było szybko zakopywać zwłoki. Niektórzy mieszkańcy Bełżca do tej pory okolicę z krzyżem kojarzą z cmentarzyskiem. Warto mieć tego świadomość, że wiele wsi i miast przed wiekami była jednocześnie miejscem pochówku. To właśnie te miejsca są dziś naznaczone kamiennymi krzyżami. Opowieści starszych ludzi o cmentarzyskach i straszących tam zjawach wymuszały stawianie krzyży lub figur. To znak, który mówi, że to miejsce należało odczarować czy poświęcić.

    Ponieważ krzyż faktycznie nie stał na swoim miejscu, ekipa pasjonatów regionu związana z Lubyckim Stowarzyszeniem Regionalnym i stowarzyszeniem Tegit et protegit, postanowiła przenieść go w inne miejsce. Spowodowane było to tym, że dotychczas stał on na pustej działce ogólnodostępnej. Dziś jest ona już prywatną posesją i obok stoi już nowy dom. Stąd, dzięki porozumieniu z właścicielami posesji i lokalnymi władzami, krzyż został przeniesiony 50 metrów niżej nad strumyk, przy drodze. Tutaj będzie dalej dostępny i nikomu nie będzie przeszkadzał. Z czasem, gdy znajdzie się mu stałą lokalizację, zostanie on przeniesiony w inne stosowne miejsce.

    oczytajcie też bajkę, jaką napisała Pati Maczyńska, związaną z tym krzyżem:

    Spała pod ziemią skała,
    Z muszelek była cała.
    Górnik ją wykopał i zabrał na wóz,
    Koło wozu się złamało, gdy ów kamień wiózł.
    Porzucił więc górnik przy drodze ten głaz
    I stał tam samotny przez długi czas.
    Stał samotny, niezauważalny,
    Zupełnie, jakby był niewidzialny.
    Aż pewnego pogodnego ranka
    Zdarzyła się jemu taka niespodzianka:
    Baba wiosennym sprzątaniem się zajęła
    I na ów kamień pomyje chlusnęła.
    A kiedy się woda na niego wylała,
    Szybko ulewa się rozpętała.
    Lecz nim pierwsze krople z nieba opadły,
    Lica kobiety nieco pobladły.
    Bo martwa skała wodę wypiła;
    Zupełnie, jakby żywa była.
    Kamień z muszelek wodę pije,
    Bo co w muszli – w wodzie żyje.
    Kobieta pacierze odmówiła,
    Z kamienia krzyż szybko wyrzeźbiła.
    Od tej pory w suszę w strumień krzyż wstawiali,
    Póki się nie napił, to go wodowali.
    Do dziś w Bełżcu stoi słynny krzyż pijący,
    Z bruśnieńskiego bloku jednak pochodzący.

  • Pierwszy na świecie „złomal” powstał w Hucie Złomy

     

    Każdy zna murale, czyli wielkoformatowe grafiki na ścianach. Niedawno odmianę muralu na deskach, czyli deskal, spopularyzował Arkadiusz Andrejkow, uprawiający malarstwo i street art. Teraz pojawiła się nowa zaskakująca odmiana twórczości na ścianie, czyli złomal.

    Jest to, najprościej opisując, ściana ozdobiona dużą ilością małogabarytowego złomu, który tworzy jakiś zamysł artystyczny lub estetyczny. Złom jest na tyle wdzięcznym materiałem, że każdy pojedynczy element ma swoją historię. Różni się to od malowania tym, że pociągnięcia pędzlem tworzą całość po ukończeniu dzieła, natomiast w przypadku złomala jest odwrotnie. Jeden element to historia, jak na przykład podkowa, siekiera, stary robiony przez kowala gwóźdź czy zawias. To przedmioty użytkowe, ale są też takie, które na swój sposób zawierają ładunek emocjonalny, jak na przykład łańcuch, którym pies przypięty był do budy i był jego symbolem zniewolenia.

    Grzegorz Ciećka stworzył w Hucie Złomy pierwszy złomal, nadając mu tytuł „Nowa twarz złomu”. Jest to niezwykła inicjatywa, bowiem zachęca do szukania zakopanych na podwórku śmieci, głównie metalowego złomu. To działanie ekologiczne, które odpowiada dzisiejszym czasom i wyznacza nowe spojrzenie na rzeczywistość. Około 150 przedmiotów dostało nowe życie.

    Inspiracją do stworzenia takiej ściany była nazwa wsi, w której powstał złomal, czyli Huta Złomy. Kolejny impuls dał wiejski zwyczaj, gdzie na ścianach różnych budynków gospodarczych wieszano na gwoździach łańcuchy, podkowy, klucze i inne metalowe przedmioty.

    Trwają prace koncepcyjne nad kolejnym złomalem.

    Poniżej wideo z premiery:

    https://www.facebook.com/ORBAD/videos/4059440167462877/

    red. ziemialubaczowska.pl

  • Skrzydło Messerschmitta giganta w Łosińcu – unikat na światową skalę!

    Messerschmitt gigant miał być cudowną bronią Hitlera. Największy samolot transportowy na świecie miał pomóc w podbijaniu nowych terenów i odmienić losy wojny.

    Niestety nie spełnił do końca swojej roli. Faktycznie był ogromnym szybowcem, miał konstrukcję zrobioną ze stalowych rur osłoniętych blachą i materiałem. Niemcy uważali go za tajny projekt i nie chcieli, by jakikolwiek element maszyny trafił do aliantów, stąd, gdy nie dało się uratować maszyny, niszczyli ją. Dlatego do dziś z elementów konstrukcyjnych przetrwał tylko element skrzydła, który można oglądać w muzeum w Berlinie… i skrzyło nad strumykiem w Łosińcu!

    Skąd ono się tam wzięło?

    Dokładnie 76 lat temu, w lipcu, w okolicy wału Huty Różanieckiej, polscy partyzanci ostrzelali nadlatujący samolot, zmuszając go do awaryjnego lądowania. Messerschmitt nie nadawał się już do lotu, dlatego Niemcy zniszczyli go. Zostało po nim tylko skrzydło z rur, które mieszkańcy Łosińca postanowili wykorzystać jako element konstrukcji mostka. Można było nim przechodzić do kościoła przez wiele lat.

     

    Teraz jest już nowy mostek, a skrzydło leży nieopodal i nikt z turystów nie zwraca na niego uwagi! Tymczasem jest to unikat, bowiem oprócz wraku na dnie morza u wybrzeży Sardynii, nie zachowały się elementy tej maszyny w innych miejscach. Element skrzydła można znaleźć tylko w muzeum w Berlinie i w Łosińcu nieopodal źródeł nad strumykiem! Duża gratka dla wielbicieli lotnictwa i historii.

    https://www.youtube.com/watch?v=W12mO_LLqjY

    opracowanie GLC – źródło info TUTAJ

  • Historia postrzelonego krzyża ze Starego Dzikowa

    Postrzelony krzyż stoi na polach Starego Dzikowa, nieopodal Cewkowa. Wiąże się z nim ciekawa historia.

    O krzyżu usłyszałem od kolegi ze Starego Dzikowa, który wiedział, że zajmuję się odnawianiem kamiennych krzyży, chciał bym rzucił na niego okiem, czy da się z nim coś zrobić. Okazja zobaczenia krzyża przytrafiła się przy okazji inwentaryzacji kamiennych krzyży w lecie 2016 roku. Jeszcze nie słyszałem jego historii. Gdy do niego dotarłem, wtedy sfotografowałem go, obejrzałem i pojechałem dalej do Cewkowa. Tam przy jednym z krzyży we wsi podszedł do mnie starszy pan, chwilę rozmawialiśmy i na pytanie, czy zna jakieś ciekawe historie stąd, zaczął opowiadać o tym, jak podczas wojny stacjonowali w Cewkowie sowieci. Jeden z nich powiedział do kompanów: „ja budu strilaju do polskiego boha” i poszedł do krzyża na polach, tam przymierzył i trafił Jezusa prosto w serce, przy okazji rozbijając krzyż. Zadowolony chciał się pochwalić kompanom o swoim wyczynie, ale akurat nadleciał niemiecki samolot i zabił żołnierza strzelającego do polskiego Boga. Chciałoby się powiedzieć, że z nieba od razu nadeszła kara. Po wysłuchaniu historii pomyślałem, że nie ma na co czekać, trzeba ten krzyż skleić, odczyścić i naprostować. On musi stać się żywą pamiątką niezwykłej historii. Ponieważ to spory okaz i ciężki, a dodatkowo nie dało się go oderwać od schodkowej podstawy, bo został w nią wbetonowany, potrzebna była pomoc, otrzymałem ją w Urzędzie Gminy w Starym Dzikowie, gdzie pan Sekretarz osobiście nadzorował to przedsięwzięcie. Dostałem też wskazówkę, że na pamiątkę wydarzenia w piersi Jezusa powinna zostać dziura po kuli. Zawieźliśmy krzyż do Gorajca, gdzie podczas festiwalu Folkowisko służył za obiekt do warsztatów z odnawiania kamiennych figur. Następnie przez kilka tygodni trwało doczyszczanie i prace z maskowaniem ubytków. Jednocześnie krzyż przez ten czas stał się atrakcją w Gorajcu i sporo turystów miało okazję poznać jego historię.

    W końcu nadszedł czas, by optymalnie odnowiony krzyż wrócił na swoje miejsce. Akurat TV Rzeszów szykowała materiał o kamiennych krzyżach, była to dobra okazja do tego, by zorganizować powrót tego niezwykłego obiektu na miejsce, przy okazji pokazując go ludziom. Teraz można uznać, że to najbardziej znany kamienny krzyż bruśnieński w całym kraju. Ci którzy nie widzieli materiału z TV związanego z tym krzyżem… zachęcam do poszukania go w internecie 🙂

    namiary GPS do mapy google do krzyża: 50.24808, 22.90889

    autor: Grzegorz. art opublikowany w sieci 4 lutego 2017

     

  • Kamienny Krzyż Tatarski w Starym Bruśnie

    Na początku kwietnia, Michał Czerwonka razem z podleśniczym Stanisławem Studenckim przypadkiem dokonał ciekawego odkrycia, znalazł on jeden z najstarszych kamiennych krzyży bruśnieńskich z okresu najazdów tatarskich w Starym Bruśnie. Dotychczas nikt nie wiedział o istnieniu tego krzyża, bowiem leżał on na ziemi przysypany ściółką i wystawał tylko kawałek górnego ramienia, który wyglądał jak zwykły kamień. Szybko przeprowadzone zostały oględziny miejsca i samego obiektu, okazało się, że nie miał on oryginalnie podstawy, tylko był wbity bezpośrednio w ziemię, co pokazuje, że należy do tych najstarszych. Wiek krzyży można rozpoznać po aspekcie ich skomplikowania, najstarsze są te najprostsze. Z dużym prawdopodobieństwem, krzyż można datować na okolicę 1629 roku. Poniżej krótka rozprawa historyczna, której celem jest wydedukowanie historii tego typu krzyży.

    Śmiało można powiedzieć, że pierwsze kamienne krzyże niecmentarne stawiane były głównie na mogiłach oddalonych od wsi. Stanowiły coś w rodzaju pomników, czy też pamiątki świadczącej o historii. Na Ziemi Lubaczowskiej okres najazdów tatarskich odbił szczególne piętno, całe wsie były wtedy palone, masy ludzi były brane w jasyr, przy okazji sporo ich ginęło. Tatarzy dziesiątki lat najeżdżali wschodnie krańce Rzeczpospolitej. Dopiero słynna wyprawa na czambuły tatarskie Sobieskiego w 1672 roku zakończyła ten proceder. Minęło prawie 400 lat, i dopiero teraz pasjonaci historii zabierają się za odkrywanie i badanie jednych z najciekawszych, najstarszych zabytków Ziemi Lubaczowskiej, czyli Kamiennych Krzyży Tatarskich. W niektórych opracowaniach nazywane są „turkami”, ale to myląca nazwa, stąd w ramach inwentaryzacji zostaje im nadana nazwa „tatarskie”.

    Kamienne krzyże pierwotnie stawiane były tylko przy cerkwiach czy kościołach i na taki przywilej, trwałej pamiątki zasługiwali tylko nieliczni, na przykład księża. Reszta krzyży była drewniana i szybko znikały, dlatego na tym samym miejscu za jakiś czas chowano następnych ludzi. Otoczenie cerkwi i kościołów było jednym wielkim cmentarzyskiem, otoczonym parkanem. Zazwyczaj cerkwie sytuowane były na pagórkach lub wyodrębniających się z terenu cyplach nad strumykami, czy bagnami, bowiem były jednocześnie wiejskimi warowniami. W czasach najazdów tatarskich, gdy panowała pańszczyzna, zwykły chłop nie mógł zrobić nic bez wiedzy właściciela ziemskiego, tylko księża mieli jeszcze przywileje. Dlatego też najprawdopodobniej ksiądz, lub właściciel ziemski decydował gdzie były sytuowane zbiorowe mogiły, gdzie na raz zakopywano dziesiątki czy setki trupów z tych najazdów. Zazwyczaj były to grunty wspólne, często mało atrakcyjne miejsca, np. wąwozy, piaszczyste pagórki, kawałki ziemi w kątach przy granicach czy drogach. Właśnie w takich miejscach tworzone były zbiorowe mogiły ludzi zmarłych na zarazę, w czasie najazdów lub w innych przypadkach. Gdyby nie zapiski Karola Notza, to zapewne dziś trudno byłoby określić, z jakiego powodu stawiane były krzyże na odludziu poza wsiami. Dzięki jego pracy inwentaryzacyjnej, gdzie są często zawarte opisy związane z historiami najazdów tatarskich, możemy na pewno powiedzieć, że w Starym Bruśnie były dwa kamienne krzyże z czasów najazdów: „Zaraz we wsi są nad debrą dwa krzyże kamienne z napisami łacińskimi, z czasów napadów tatarskich. Była tam i figura, ale się zupełnie rozsypała.” Drugim ważnym źródłem jest opracowanie Maurycego Horna na temat skutków ekonomicznych najazdów tatarskich. Znajdziemy tam informację, że w Bruśnie na 104 budynki zniszczonych zostało 31, to dane na 1629 rok. Oczywiście najazdy były też później, szczególnie rok 1672 odbił się dużym echem, bo Jan III Sobieski walczył z Tatarami i wyzwalał ludzi z jasyru. Mamy tutaj jednak dwa krzyże i anonimową figurę. Niżej odkrytego znajdziemy inny z wyrytym krzyżem, na dodatek miedzy nimi przypadkiem udało się znaleźć tajemniczy element kamienny ze znakami, który wygląda jak element krzyża. Może to element tej figury co się rozsypała?

    Ciekawy ślad daje nam mapa Galicji, która powstała w 1864 roku, zaznaczony jest na niej krzyż, który może być też czymś w rodzaju kapliczki, mniej więcej 100 metrów w linii prostej od znalezionego krzyża na wschód. Niemalże na środku pola powinno coś być, ale nie ma tam nic. Może krzyż został przeniesiony nad debrę? Może jest to oznaczenie jakiegoś pomnika czy figury, która się rozsypała, jak wspomina Notz.

    Badania dopiero się rozpoczynają, proces inwentaryzacyjny tego typu krzyży daje nam możliwość pracowania nad anonimowymi do tej pory obiektami. Już teraz otwiera się nam bardzo ciekawa historia, która ukoronowana jest wydarzeniem spektakularnym, czyli wyprawą na czambuły tatarskie przez Sobieskiego.

    Dla tych, którzy chcą zleźć krzyż namiar na mapie google: TUTAJ

    opracowanie GLC, art. z 28 kwietnia 2017